A na zdjęciu (tym pierwszym) ja i moje najlepsze Chłopaki z Pro Publico – w służbie ubogim od Macieja Białki. To Józef, Marian oraz debiutujący dziś Robert. Dlaczego najlepsi? Bo są chodzącymi definicjami słowa „altruizm”. Kiedy myślimy o osobach ubogich i bezdomnych, to widzimy człowieka wyciągającego rękę po jałmużną. Więc co ktoś taki mógłby zaproponować innym, co mógłby dać drugiemu człowiekowi? Tak, Chłopakom się nie przelewa, jednak oferują całe swoje serce, tak aby Jacek z Szafy mógł w ogóle funkcjonować. Żeby dało się po prostu przejść przez magazyn. Przebierają, czyszczą, segregują, układają, odkurzają: wszystko co od Państwa otrzymujemy w darach. Tyle zapału nie widziałem w innych Wolontariuszach, nie ujmując niczego żadnemu ze wspaniałych ludzi, którzy przekraczają moje progi. Żartujemy (choć nie jest to żart wysokich lotów), że jesteśmy niczym hinduskie dzieci żyjące na wysypiskach ze śmieci sprowadzanych z Europy i Stanów w ogromnych morskich kontenerach. Tych śmieci, które po drodze nie są wysypane do oceanów. Bo przecież Indie i Chiny osiągnęły już dawno swój limit. Mamy więc tutaj wszystko. Stary odtwarzacz VHS, konewkę, szpilki i kieliszki do wódki, dziurawy but i niecerowane skarpety. Wszystko co może być osobom ubogim kompletnie nieprzydatne (no może kieliszki tak, jak szczerość, to do końca). I choć wykonujemy swoją pracę z uśmiechem na ustach, bo lubimy ratować rzeczy przed wyrzuceniem na śmietnik, to jednak myślimy nad kondycją społeczeństwa. Jestem bardzo wdzięczny ABSOLUTNIE WSZYSTKIM za dary. To jeden z fundamentów działalności pomocowej. Jednak te dary śnią mi się po nocach. Nie do ogarnięcia rozumem morze ciuchów damskich, jezioro Bajkał niemowlęcych oraz niepoliczony czas na załatwianie tym rzeczom nowych użytkowników. Jest to dla mnie ogromne wyzwanie, przed którym staję codziennie. W swojej naiwności cały czas czekam na pierwszą wiadomość na fundacyjnym messengerze z pytaniem: „Co tak naprawdę jest potrzebne i jak mogę naprawdę pomóc?”. Każda wiadomość o oddanie odzieży i przedmiotów jest w moim odczuciu mimo wszystko transakcją wiązaną – Państwo chcą się czegoś pozbyć, ja natomiast zobowiązuję się, że uwolnię Państwa od niepotrzebnych rzeczy, oraz że trafią one w „dobre” ręce. A nie kontenerem do Ghazipuru (załączam zdjęcie poglądowe, to drugie). Gdyby ktoś jednak kiedyś spytał mnie co jest potrzebne, to odpisałbym, że opatrunki. Bo może od opatrunków ktoś nie stanie się trzeźwy, ale przynajmniej umrze z obiema nogami. Odpowiedziałbym, że makaron, ryż i słodycze. Dla tych nieporadnych rodziców co to mają dwie lewe ręce, ale przynajmniej ich Bogu ducha winne dzieciaki będą miały pełne brzuchy. Napisałbym, że środki dezynfekujące, żeby Ci, którzy dbają o to, żeby wciąż powiększająca się w ostatnim czasie grupa bezrobotnych miała jak funkcjonować w tych ciężkich czasach, miała jak się zabezpieczać przed Covidem. Odpisałbym, że rzeczy owszem, ale kurtki i ciepłe buty, bo zima idzie i chłopaki znowu zamarzną. Na śmierć. I może już nie zdąrzą się w końcu ogarnąć na wiosnę.
Być może takich słów nie przeczytają Państwo na stronach innych fundacji. Bo to przecież psuje PR – za pomoc zawsze należy się wdzięczność i zgadzam się z tym w pełni. Jednak mimo wszystko pragnę to powiedzieć w imieniu wielu organizacji pomocowych, z którymi współpracuję, a wiem, że mają identyczne problemy. A przecież są zawsze zależni od zewnętrznej pomocy. Te słowa to: Niech pomoc to będzie dobra pomoc i z głową. A w tych trudnych ekologicznie czasach, każde nasze kolejne zakupy, odzieżowe i użytkowe, niech będą przemyślane.
Dziękuję wszystkim za uwagę!
Howgh,
Jacques